Tak naprawdę tego nie planowaliśmy...
Był rok 2014. Nasze drugie dziecko miało już 5 lat (pierwsze jest o 10 lat starsze). Mieszkaliśmy w domku w spokojnej okolicy na peryferiach dużego miasta. Typowa sielanka i nuda nie licząc ciągłej bieganiny do pracy. Tak naprawdę każdy żył swoim życiem. Żona prowadziła swoją firmę (na dwóch osiedlach - sypialniach miasta). Jako że były to usługi to praca w nich była w godzinach od południa do 21. I tak od poniedziałku do soboty a w niedzielę już tylko chcieliśmy w spokoju odpocząć - każdy przy swoim laptopie - wtedy nie było jeszcze takich wypasionych telefonów :) a rozmowy prowadziło się przez gadu-gadu :D
Koło kuchni mieliśmy jadalnię z dużym stołem lecz tam bardzo rzadko jedliśmy wspólnie posiłki.
Po którymś podliczeniu działania firmy doszliśmy do wniosku, że pomysł z drugim salonem nie był najlepszy bo spowodował, że zabrał nam całą energię życiową i już nic innego nie robiliśmy tylko pracowaliśmy.
Postanowiliśmy to zmienić. Zamknęliśmy ten salon.
Przez jakiś czas pomagałem żonie w salonie i to wyglądało tak, że jak ja na rano to żona na popołudnie lub odwrotnie.
Widzieliśmy się tylko w niedzielę :(
Nasze życie stawało się puste jak bęben "Rollingstonesów"
Kiedyś wracając pieszo z pracy szedłem wzdłuż płotu za którym był duży państwowy dom dziecka. Ponad setka dzieci tam mieszkała - taki pałacyk w parku.
Niedaleko płotu pięciu chłopaków kopało jakiś okop - schron czy może bunkier. Kopali miską i szufelką. Poszedłem do domu, z garażu wziąłem składaną łopatkę piechoty (byłem żołnierzem to takie fanty miałem w domu) i im zaniosłem. Zawołałem jednego z nich do płotu i mu ja podałem. Pobiegł do kolegów z okrzykiem, że dostał super łopatkę a ja się odwróciłem i poszedłem z powrotem do domu. Przy końcu płotu dogonił mnie ten chłopczyk i zdyszany zapytał gdzie mają ją oddać jak skończą. Powiedziałem, że mogą ją sobie zostawić. Radość jego jak biegł do kolegów z okrzykiem "JEST NASZA !!!" była wielka. Wtedy sobie pomyślałem, że dzieci z domów dziecka - mimo tego co ich spotkało i tego co się o nich opowiada - są takie normalne. Tylko może nie mają okazji tego pokazać - zamknięte w stereotypie "tego najgorszego".
Jakiś czas później podczas rozmowy z żonką jakoś wyszedł pomysł zmiany naszego życia. Może trochę zwolnienia tempa, może zrobienia czegoś, aby nasz dom ożył? Chcieliśmy też coś zrobić dla córki aby nie zostało jedynakiem jak jej starszy brat. A skoro chcemy zapewnić inne dzieciństwo jej to przecież możemy też zaopiekować się innymi dziećmi. Razem będzie weselej. I tak zaczęliśmy szukać informacji jak zostać rodziną zastępczą.