O nas
Masz fajne pomysły?
Napisz do nas.
michal@krajnik.pl
Organizacja Fabryka Dobra ruszyła z inicjatywą wakacyjną - wyposażmy dzieci z domów dziecka na wyjazdy wakacyjne i spełnijmy marzenia!
Każde dziecko napisało list, w którym opowiada, o co prosi "Drogiego Darczyńcę", a w spisie marzeń możemy znaleźć bidony, latarki, spodnie, bluzy, a nawet skarpetki.
*
Nie chcę się powtarzać, ale kiedy byłam rodziną zastępczą niezawodową i zarabiałam 0 zł na swojej pracy – gdyż zdaniem ustawodawcy opieka nad dziećmi powierzonymi nie jest pracą, o ile odbywa się w rodzinie zastępczej niezawodowej, a nie w placówce – to miesięczne świadczenie na jedno dziecko wynosiło 1057 zł. I nadal wynosi, bo nie jest waloryzowane od lat. Ta kwota każdego roku starczała nam na zagraniczne wakacje na kempingu i krajowe ferie. Na dmuchane pelikany, gumowe żaby i bidony też.
W domach dziecka uśredniona krajowa stawka miesięczna na dziecko wynosi 5044 zł.
Tak, czterokrotnie więcej niż stawka na dziecko w rodzinie zastępczej. Just sayin'.
Kilka domów dziecka biorących udział w tej akcji ma miesięczną stawkę na poziomie 8000-10000 tys/miesiąc/dziecko.
Mimo to nie styka na bidon, wiadomix. Albo styka, ale z jakiegoś powodu uznano, że zachęcenie dziecka do napisania proszalnego listu do darczyńcy w celu uzyskania bluzy Adidas będzie lepszym pomysłem niż kupienie tej bluzy w Decathlonie przez placówkę i zwyczajne danie jej dziecku.
*
Ale to, co napisałam powyżej, to są w sumie oczywistości.
Domy dziecka są potwornie kosztowne, trwonią całą masę kasy, aby utrzymać konieczną infrastrukturę (pensje personelu, konserwacja, opłaty stałe etc.) i przy tych kosztach, jak widzimy, i tak nie są w stanie - lub nie chcą - wyposażyć piętnastolatka w plecak na wyprawę górską.
A przy tym personel placówek wynagradzany jest w sposób raczej gówniany. Pompowanie bizantyjskiej kasy w domy dziecka nie przynosi nawet i takiego efektu, że przynajmniej wychowawcy będą mieć z tego porządne pensje. Nie będą. Nie mówiąc o personelu pomocniczym. W gruncie rzeczy nikt na tym finansowo nie zyskuje.
Wiadomo, znamy to, nic nowego pod słońcem.
*
Ta akcja ruszyła mnie z zupełnie innych powodów.
Pierwszym są właśnie listy. Każdy napisany własnoręcznie. Nic tu nie dzieje się poza wiedzą dzieci, nie ma mowy o dyskrecji działania charytatywnego ani o utrzymywaniu pozorów tzw. okolicznościówki, na przykład zbiórki bożonarodzeniowej, kiedy to spora część Polski angażuje się w przeróżne inicjatywy dobroczynne, a dzieci piszą listy do Mikołaja. Zdecydowana większość dzieci – i tych katolickich, i niekatolickich, i tych z rodzin biologicznych, zastępczych, z domów dziecka pisze wtedy listy. Piszą listy do Mikołaja, bo są dziećmi, a nie dlatego, bo są dziećmi z domu dziecka.
To jednak nie jest okolicznościówka. To są listy do sponsorów pisane w maju. Większość z nich zaczyna się inwokacją:
"Drogi Darczyńco!"
I leci dalej:
- ten rok był dla mnie trudny
- na koniec tego trudnego roku
- staram się być grzeczna i pilnie się uczę
- zawsze bardzo się cieszę z każdego prezentu i jestem ogromnie wdzięczna
Powiecie - 'och, to fajnie, te biedne małe duszyczki doceniają pomoc'.
Myślę jednak, że jest coś bardzo niefajnego w tym, że stworzyliśmy dzieciom z trudnych miejsc sztuczny świat, w którym o plecak i dwie pary podkoszulków prosi się listownie drogich darczyńców. I zapewnia o wdzięczności.
*
Nie wiem, ile listów do sponsorów napisaliście w swoim życiu prosząc o rower i skarpetki, ale mam poczucie, że nie jest to jednak doświadczenie, które uznajemy za normalne czy pożądane w procesie socjalizacji dzieci.
Zaryzykowałabym nawet śmiałą tezę, że gdybyście odkryli, że Wasz nastolatek pisze listy do drogiego darczyńcy prosząc o buty Nike, mogłoby to Was co najmniej zaniepokoić.
*
[To jest pierwszy moment, w którym warto chwilę pomyśleć, czym Wasze osobiste dziecko (albo dziecko, którym kiedyś byliście) różni się od dziecka z domu dziecka. Dlaczego dzieci z klasy średniej nie powinny prosić obcych sponsorów o rower, ale w przypadku dzieci z domów dziecka nas to nie zastanawia? Zupełnie jakby były to różne gatunki dzieci, inne prawa i odmienne przywileje. Procesy wychowawcze też]
*
Jest to także kolejna soczewka, przez którą możemy zobaczyć, na czym polega długoterminowy problem z domami dziecka i czemu placówka zawsze będzie symulakrum prawdziwego życia.
Niby tak samo jak w życiu, ale jednak nie.
Diabeł kryje się właśnie w tym "jednak nie".
I ma to swoje skutki.
*
W normalnym życiu człowiek idzie spać, kiedy chce iść spać, a nie w porze wskazanej regulaminem placówki.
Podgrzewa zupę, kiedy jest głodny, a nie kiedy kuchnia akurat wyda obiad.
A ciuchy i buty kupują mu rodzice, ciotka, dziadkowie, nie sponsorzy. Niekiedy będą to zastępczy rodzice, zastępczy wujek i zastępczy dziadkowie, jeśli dziecko wychowało się w trudnym miejscu i jego rodzina pochodzenia nie była bezpieczna.
*
Dlatego też w normalnym życiu tymi butami czasem będzie obuw z Pepco, a nie paputki Adidasa, ponieważ takie też jest życie. Normalne.
W normalnym życiu połamanego dzieciństwa nie naprawia się imiennymi darami od sponsorów, ponieważ te dary, acz materialnie często cenne, nie są nawet szpachlowaniem krzywd. Są co najwyżej politurą, która ma pomóc dziecku w lepszej mimikrze.
Zewnętrznie pasujesz, od środka wciąż masz Nagasaki chwilę po bombardowaniu.
Niby lepiej pasować niż nie pasować, wiadomo, ale mimikra niczego nie leczy. Jest tylko mimikrą.
Tym, co leczy i co uzdrawia, jest wejście w głęboką relację z bezpiecznym dorosłym, któremu można zaufać. Często jest to pierwszy bezpieczny dorosły w życiu takiego dziecka.
I choć nierzadko nie ma on w zanadrzu markowej kurtki i zestawu do hybryd, to jest dostępny 24/7.
Codziennie.
Na wakacjach, podczas ferii i w ciągu roku szkolnego. Bez dyżurów, bez grafiku zmian w placówce.
Bo jest zastępczą mamą, tatą, ciocią, wujkiem, nie personelem.
*
Zachętę do bycia bezpiecznym dorosłym na stałe cholernie trudno sprzedać jako atrakcyjne działanie pomocowe, choć jest to działanie kluczowe w myśleniu o skutecznym czynieniu dobra na rzecz dzieci. Trudno jest sprzedać zachętę do zostania rodziną zastępczą, rodziną zaprzyjaźnioną, korepetytorem udzielającym lekcji dzieciom z rodzin zastępczych, osobą stałą w życiu dziecka i związaną z nim/nią jakąś formą zależnej odpowiedzialności.
Namowę do zostania drogim darczyńcą – łatwiej.
W rodzinie zastępczej na koniec dnia posagiem ma być takie zaopiekowanie krzywd dziecka, żeby młody człowiek był zdolny do zbudowania emocjonalnej relacji z innymi bliskimi osobami w dorosłym życiu - z partnerem/ką, z własnymi dziećmi. Ale przede wszystkim tym posagiem ma być więź i szeroka sieć społeczna oraz krewniacza.
*
To znaczy spoko - zestaw do hybryd i Adidasy też ważne i fajne, dlatego odkładamy na to kasę i kupimy ci na urodziny.
Bo urodziny i święta są właśnie czasem prezentów w normalnym życiu.
W placówkowym symulakrum normalnego życia tym czasem jest każdy zryw charytatywny, kiedy otwiera się okno na napisanie kartki do sponsora.
*
Rodzinna piecza zastępcza to - poza wszystkimi działaniami terapeutycznymi - również obieranie dziecka z warstw przekonań o tym, że jest inne. Jest biednym dzieckiem z biednego bidula. Dlatego należą mu się różne rzeczy, które dostaje się w nagrodę za dzieciństwo spieprzone przez dorosłych.
Dzieci z bidula szybko uczą się tego, że odpowiedni ton proszalny daje szansę na porządny połów. Bo darczyńcy lubią własnoręcznie napisane listy od biednych dzieci z biednych biduli.
Dzieci z biduli jednak w pewnym momencie kończą 18 lat albo kończą naukę, i wówczas okazuje się, że o ile istnieją biedne dzieci z biednych biduli, to jednak nie ma biednych dorosłych z biednych biduli, do których nadal przyjedzie sponsor.
Biedni dorośli z biednych biduli muszą sobie poradzić sami.
Dorosłość to twardy chleb. Musisz być nagle samodzielny i wiedzieć, jak ugotować zupę i o której pójść spać, choć nie ma już regulaminu ani pań kucharek. Musisz umieć w normalne życie, choć żyłeś tylko w jego symulakrum.
*
32% wychowanków domów dziecka po osiągnięciu pełnoletności wraca do swoich rodzin biologicznych. Nie dlatego, że te nagle doznały cudownego ozdrowienia z chlania, przemocy i ściągania klientów na kwadrat, ale dlatego, bo dorosłe dzieci nie mają dokąd pójść. Ich pokój w domu dziecka nie jest już ich, bo nigdy do nich nie należał. Zajęły go inne dzieci, które piszą teraz listy do drogich darczyńców.
*
Rzadko mówi się o tym, że instytucjonalizacja dzieci jest kradzieżą ich przyszłości.
Okrada je z możliwości utworzenia tak zwanej alternatywnej sieci krewniaczej i społecznej, która się nigdy nie wydarzy, bo dziecko nie trafiło do rodziny, a do placówkowego symulakrum.
W związku z tym w jego/jej życiu nie tylko nie pojawili się zastępczy rodzice, ale nie pojawili się też zastępczy dziadkowie, ciotki, wujkowie, kuzynostwo i rodzeństwo.
Ta sieć społeczna jest tak dobrze znana większości z nas, że aż przezroczysta.
To wujek Marian, którego szwagierka sprzedaje za bezcen piętnastoletnią toyotę, w sam raz dla młodej osoby po kursie prawa jazdy. To kuzynki od Marioli, które jadą do Holandii dorobić przy truskawkach i można jechać wspólną rodzinną ekipą, będzie na ajfona. To ikeowska kanapa, której pozbywa się Grzesiek z Mańkiem, w sam raz na stancję. To obiady u babci, święta u Roberta, tapetowanie ścian u Krzyśków, którzy w rewanżu pomalują nasze mieszkanie. I to też dziadek Heniek, rodzinny król small biznesów, którego znajomy znajomego szuka człowieka na staż, do warsztatu, na budowę.
To jest sieć, która sprawia, ze zawsze masz się gdzie zatrzymać, z kim pogadać, na kim oprzeć w kryzysie, z kim spędzić święta. Sieć chroniąca przed osunięciem w bezdomność.
Sieć dająca społeczny kapitał.
*
0,8% dorosłych dzieciaków z rodzin zastępczych wraca do rodzin biologicznych.
Trzydzieści trzy razy mniej niż dorośli wychowankowie domów dziecka.
Kapitał społeczny, o którym wspomniałam, ma więc także konkretny wymiar procentowy.
Prawie 30% dorosłych dzieci z rodzin zastępczych po prostu dalej mieszka z rodzinami zastępczymi i uczy się, pracuje, żyje normalnym życiem. Mimo ukończonych osiemnastu lat. 76% z nich zakłada własne gospodarstwa domowe, są samodzielni i wiedzą, jak ogarnąć dorosłe życie, bo dostali szansę trenowania normalności w rodzinie.
*
I to jest ta druga rzecz, która uderzyła mnie w tej akcji:
Fabryka Dobra nie zachęca ludzi do pisania do domu dziecka w Dynowie z uprzejmym pytaniem, co w tym domu dziecka robi pięcioletnia Amelka i pięcioletnia Julka (obie proszą o ubrania i piżamę), skoro pięcioletnie dzieci nigdy nie powinny znaleźć się w placówce?
Fabryka dobra nie prosi także, by spytać rady miasta, dlaczego sześcioletnia Ania (lubi rysować szlaczki, prosi o piórnik i worek na buty) znajduje się w placówce podlegającej Dziełu Pomocy Dzieciom Fundacji Ruperta Mayera, choć ustawa mówi wyraźnie: dzieci do 10 rż powinny być umieszczane w rodzinach zastępczych i dostać szansę na swój kapitał społeczny?
Ciekawi mnie też, dlaczego Fabryki Dobra nie ciekawi, czemu w tym samym domu dziecka przebywa trzyletni Maks i dwuipółletni Marcel, których marzeniem życia - jeśli wierzyć listowi - jest wózek spacerowy i łóżeczko ze szczebelkami?
Nie wiem, ilu znacie trzylatków marzących o spacerówce i łóżku, ale pewnie tyle samo, co marzących o pieluchomajtkach (również na liście marzeń).
Równie znamienny wydaje mi się fakt, że o tę pomoc muszą prosić same dzieci. Bo tak jest ładniej. Dzieciom nie można pozwolić ani na chwilę zapomnieć o tym, że są dziećmi z domu dziecka, a nie tak po prostu - dziećmi.
*
O ile dzieło pomocy polegające na zbieraniu spacerówek, ręczników i bluz Adidas jest dość powszechne, o tyle nie ma jakoś inicjatyw zachęcających ludzi do utworzenia masy krytycznej pytającej grzecznie kolejne samorządy o to, co tu się, do jasnej Anielki, odpierdala?
Na przykład:
Szanowny panie starosto, proszę o udzielenie odpowiedzi w trybie dostępu do informacji publicznej, dlaczego okrada pan dzieci z przyszłości umieszczając je w placówkach, zamiast w rodzinach?
Pani prezydent, czemu zgadza się pani na umieszczanie maluchów w placówkach i buduje kolejne? Czy rozumie pani, że instytucjonalizując dzieci za kilkanaście lat wypuści pan w samodzielność młodych dorosłych, którzy będą jeszcze bardziej wykorzenieni, pozbawieni możliwości modelowania w bezpiecznej rodzinie i samotni społecznie?
NGOsy, czemu uczycie dzieci wchodzenia w tożsamość biednych dzieci z biednych biduli i nakręcacie to zjawisko?
Kochany PCPRze, dlaczego w swój Powiatowy Program Rozwoju Pieczy Zastępczej wpisałeś budowę dwóch nowych domów dziecka, a zlewasz fakt, że w powiecie liczącym sto tysięcy mieszkańców masz tylko jedną zawodową rodzinę zastępczą? Ile twój powiat płaci tej rodzinie zawodowej i czemu 2400 zł brutto na śmieciówce? Ile razy ta sprawa stanęła na zarządzie powiatu i dlaczego nigdy?
Drodzy inicjatorzy, z jakiego powodu pokazujecie dzieciom, ze ich krzywda doznana od najbliższych może być świetnym towarem marketingowym, ale nie uprzedzacie, że jego przydatność skończy się wraz z usamodzielnieniem?
Co wtedy zrobicie?
Będziecie towarzyszyć dziewiętnastolatce z nieskończoną branżówką, kiedy wyjdzie z domu dziecka i wróci do meliny?
Czy może przeciwnie - uznacie, że lata kasy inwestowanej w udaną mimikrę powinny ją świetnie wyposażyć do skończenia studiów i założenia jednoosobowej działalności gospodarczej?
*
Wiecie, mówimy o dzieciaku, którego najpierw ktoś umieścił w placówce, a potem znalazł miłych sponsorów kupujących firmowe bluzy i buty, co utrwaliło we wszystkich przekonanie o nieszkodliwości tej sytuacji.
Tylko zapomniał, ze to w żadnym momencie nie było normalne życie.
Takie z płaceniem rachunków, robieniem zakupów w sklepie, modelowaniem w bezpiecznej rodzinie, opieką nad psem, negocjacjami nad rodzinnym budżetem i budowaniem relacji z nowymi bliskimi, ich bliskimi, przyjaciółmi i rodziną.
*
Ten system demoralizuje wszystkich.
To również nie jest odkrywcze.
Takie akcje, niezależnie od ich szlachetnych intencji, utrwalają to, co jest największą zmorą instytucjonalizowanych dzieci: neutralność instytucjonalizacji dzieci.
Za jej efekty zapłacą dorosłe dzieci i całe społeczeństwo.
W tym 32% dorosłych wychowanków, dla których jedyna droga samodzielności oznacza powrót do rodziny biologicznej i powtórzenie schematu, bo dostali wprawdzie siedem firmowych bluz, ale ani jednego dnia życia w bezpiecznej rodzinie.
*
Inicjator tej konkretnej akcji usuwa krytyczne komentarze, aby 'nie zniechęcić sponsorów'.
To może ja napiszę otwartym tekstem: chciałabym serdecznie zniechęcić sponsorów do zostawania drogimi darczyńcami akcji wakacyjnej, zimowiskowej i każdej innej, a zamiast tego poprosić ich o coś innego:
Piszcie listy i maile do samorządów w trybie DiP (dostęp do informacji publicznej, podstawa: art. 2 ust. 1 ustawy o dostępie do informacji publicznej z dnia 6 września 2001 r. (Dz. U. Nr 112, poz. 1198).
Pytajcie o to, co wyżej, a także o inne rzeczy:
- ile rodzin zastępczych pozyskano w ostatnim roku?
- Jaka jest oferta dla tych rodzin?
- Jakie pieniądze zabudżetowano na rozwój rodzicielstwa zastępczego?
-Ile interdyscyplinarnych zespołów składających się z psychiatry, psychologa i pedagoga pracujących dla dzieci w rodzinach zastępczych można byłoby utworzyć za milion, który obecnie jest wydatkowany na utworzenie nowego domu dziecka?
- Ile mieszkań z zasobów powiatu/miasta/gminy zabezpieczono na cel rodzin zastępczych?
- Czy powiat wynajmuje mieszkania na wolnym rynku, aby stworzyć rodzinom zastępczym możliwość wychowywania np. sześciorga dzieci (podpowiedź: rodzinami zastępczymi raczej nie zostają rentierzy, na ogół są to ludzie dysponujący małym mieszkaniem, w którym z trudem mieści się dwoje dzieci)?
*
Bo widzicie, kiedyś musimy utworzyć tę masę krytyczną, do ciężkiej cholery.
Dlaczego my?
A dlaczego nie my?
Kiedy zasubskrybujesz bloga, wyślemy Ci wiadomość e-mail, gdy pojawią się nowe aktualizacje na stronie, abyś ich nie przegapił.