Pierwsze co znaleźliśmy to różne fundacje z całej Polski. Trochę nieśmiało zadzwoniliśmy do pierwszej z brzegu - a tam bez wstępu - " Jak jesteście zdecydowani to zapraszamy do nas (chyba okolice Łodzi). Dostaniecie od nas dom i 8-9 dzieci do opieki. W międzyczasie szkolenie i będziecie prowadzić Rodzinny Dom Dziecka (RDD). (???) Trochę nas to zaskoczyło. Tutaj mieliśmy swój dom, swoje życie, gabinety żony... I jak to tak - wszystko tu zostawić i pojechać z naszymi dzieciakami w nieznane. My nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy co to znaczy opiekować się taką ilością dzieci. Grzecznie odmówiliśmy.
Poszukaliśmy czegoś na miejscu. Tutaj wszystkie drogi prowadziły do MOPRu czyli Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Owszem, były fundacje ale one wymagały odbytego szkolenia jako kandydaci na RZ (RZ - rodzina zastępcza). Takie szkolenie organizuje MOPR. Z reguły robił to raz w roku jakoś we wrześniu-październiku a był dopiero marzec.
Pierwsze spotkanie w MOPRze było takie trochę oziębłe. "Po co chcecie być rodziną zastępczą? Dlaczego? itp. Pewnie dziwiło ich to, że rodzinę zastępczą chcą założyć ludzie w sumie młodzi z poustawianym życiem, którzy nigdy nie mieli nawet kontaktu z taką rodziną (po latach dowiedziałem się od mamy, że znajomy z bloku obok co miał kilkoro dzieci, to też była rodzina zastępcza ale to była tajemnica). Ponadto nasz pomysł na prowadzenie takiej rodzinki trochę ich zaskoczył. Z reguły wygląda to tak, że jeżeli małżeństwo jest RZ to żona prowadzi rodzinkę a mąż gdzieś pracuje. U nas miało to wyglądać odwrotnie - ja miałem prowadzić rodzinkę a żona pracować.
Do tego chcieliśmy najpierw przebyć praktyki (czyli kilkanaście godzin spędzonych u jakiejś RZ, RDD lub PR czyli pogotowiu rodzinnym - to taka rodzinka gdzie trafiają dzieci z interwencji i tam przebywają do czasu aż ich sytuacja się wyjaśni. a dopiero potem odbyć szkolenie. Wyszliśmy z założenia, że jeżeli na praktyce wyjdzie, że do tego się nie nadajemy to po co nam szkolenie?
O dziwo, MOPR przystał na nasze warunki. Od jednej z pań kierowniczek dostaliśmy taki fragment opowiadania:
Kiedy do nieba dociera wiadomość, że na Ziemi ma się urodzić nowy człowiek, Anioły natychmiast wybierają drugich rodziców spośród tych, którzy żyją na Ziemi i kochają dzieci.
(J.K-Z)
I pierwsi i drudzy rodzice są prawdziwi. Jeśli dziecko jest szczęśliwe z pierwszymi rodzicami, czyli z tymi, którzy je urodzili, drudzy rodzice mogą się nigdy nie dowiedzieć, że byli tymi drugimi.
Jeśli jednak stanie się coś złego i dziecko będzie samotne i zrozpaczone, wtedy tych drugich rodziców zaczyna coś męczyć. Miewają dziwne sny, często na ulicy czy w parku oglądają się za dziećmi, jakby próbowali kogoś rozpoznać, ale nie wiedzą, kogo i po co. Aż w końcu wpadają na pomysł, że być może są drugimi rodzicami dla jakiegoś dziecka, które ich potrzebuje i prosi w myślach, żeby przyszli i zabrali je do swojego domu. Wtedy zaczynają szukać.
Największe nieszczęścia dzieci wynikają z pewnej nieuleczalnej choroby, na którą zapadają dorośli. Jest to choroba serca, polegająca na tym, że dorośli nie umieją kochać. To przez tę chorobę pierwsi rodzice, to znaczy ci, którzy dziecko urodzili, nie dbają o to dziecko, krzywdzą je, czasami porzucają i nic ich to dziecko nie obchodzi. Czasami ci dorośli, którzy bywają niedobrzy dla swoich dzieci, wiedza o swojej chorobie i nie chcą być rodzicami. Znacznie gorzej jest wtedy, kiedy tacy rodzice udają, że nie są chorzy. Tłumaczą się wtedy, że to wina dziecka, że ono jest takie niedobre i dlatego traktują je tak źle. Na tę chorobę serca nikt na Ziemi, ani nawet w Niebie, nie wynalazł lekarstwa. Ludzie wymyślili tylko sądy, w których się załatwia sprawy takich dzieci, a Anioły wyszukują im drugą mamę i drugiego tatę.
Ale dlaczego, jeśli tak się dzieje, tyle dzieci mieszka w domach dziecka? Po pierwsze, dlatego, że tak trudno się znaleźć. Po drugie, ludzie zapominają, że są drugimi rodzicami. Albo nawet, jeśli mają już dziecko, które urodzili, mogą być zapasowymi rodzicami jeszcze dla innego. Myślą też czasem, że skoro nie dane im było urodzić dziecka, to znaczy, że anioły nie chcą, żeby je mieli. Z desperacji coś tak okropnego przypisują aniołom! Trzeba im wybaczyć i ich wzywać. Wtedy zaczynają mieć ten niepokój i dziwne sny. Wtedy sprawy są na dobrej drodze. Wtedy odnajdują swoje dzieci.